Już przełamali się opłatkiem i zjedli tradycyjną wieczerzę wigilijną. Były życzenia i prezenty. Prawie tak, jak w każdym domu. Prawie, bo wszystko odbyło się w baraku na dwa dni przed 24 grudnia. Pomieszczenia, w których mieszkają, są pozbawione łóżek. Śpią na podłodze, obok tobołków stanowiących ich cały dobytek. Tak wygląda życie w jastrzębskiej noclegowni dla bezdomnych.
Około godziny 18:00, przed noclegownię
podjeżdżają samochody z wolontariuszami, którzy wynoszą z nich wigilijne dania:
rybę, kapustę, krokiety, makówki i inne słodkości. Bezdomni już wiedzieli, że
tego dnia przyjdą do nich goście i będą mieli wigilię. Taką tradycyjną z
opłatkiem, życzeniami i specjałami, które zwykle przygotowuje się na tę okazję.
W jednym z pomieszczeń udało się zebrać kilka
stolików, krzeseł, nakryć świątecznym obrusem i można było celebrować Boże
Narodzenie. Siłą sprawczą całego przedsięwzięcia jest Monika Mrozek z Mszany,
która już drugi raz pomyślała o jastrzębskich bezdomnych. Dla niej to, tacy
sami ludzie, jak reszta społeczeństwa. Zresztą mówi im o tym, kiedy już wszyscy
zasiedli do wigilijnego stołu.
- Dla mnie jesteście tacy, sami jak ja, jak inni ludzie. Powiem więcej,
macie bliżej do Pana Boga niż ja. Was dzieli od niego tylko jeden krok, bo nic
nie macie do stracenia, niczym nie jesteście związani, jak reszta ludzi. Wierze
w to, że znajdziecie siłę, aby odmienić swoje życie, aby nabrało ono sensu i
celu, a noclegownia jest tylko przejściowym etapem na waszej drodze -
powiedziała Monika Mrozek jastrzębskim bezdomnym.
Bezdomni usiedli przy bogato zastawionym stole. W tym,
w czym na co dzień widzimy ich krążących po mieście. Kurtkach, zniszczonych
butach, schodzonych spodniach i swetrach. Na ich twarzach malowały się chwilę
wzruszenia, zastanowienia, niektórzy przypominali sobie dawne czasy, wracali
pamięcią do bliskich.
- Kiedyś mieszkałem na ulicy Wielkopolskiej z
babcią i dziadkiem. Później sam utrzymywałem mieszkanie, ale je utraciłem i
teraz jestem tutaj. Prowadzę życie bezdomnego. Najgorzej jest w zimie. Wiosną,
a szczególnie latem uda mi się zatrudnić, a to przy karuzelach, a to na
wsi jako pomocnik i tak jakoś leci. Przyrobi się trochę pieniędzy i jest dobrze
- mówi ok. 30-letni Grzegorz. Na pytanie, czy takie życie mu się podoba -
odpowiada milczeniem.
W wigilijnej kolacji bierze udział również Anna.
Wygląda na ok. 60 lat, ale w rzeczywistości jest po 40. Kiedy wolontariusze
przyjechali do noclegowni, zastali ją w jednym z pomieszczeń, leżącą na
podłodze. Jeszcze spała i odpoczywała po całym dniu wędrówki po mieście.
Noclegownia w grudniu otwarta jest od godz. 17:00 do 7:00. Poza tymi godzinami
trzeba coś ze sobą zrobić.
Anna jest małomówna. Wiadomo, że miała rodzinę i
dzieci. Jednak nie utrzymuje z nimi kontaktu albo raczej oni z nią. Od kilku
lat jest stałą bywalczynią noclegowni. Także i ona podczas składania życzeń nie
kryje wzruszenia i łez. W taki dzień nie sposób uciec od przeszłości.
- Jeszcze nie umieramy, jeszcze żyjemy. Trzymamy się.
Bardzo dziękujemy za pamięć i okazane serce - mówi podczas kolacji starszy
mężczyzna.
Woli historię swojego życia zatrzymać tylko dla
siebie. Nie wiadomo, co robił w czasie przed bezdomnością. Zna jednak bardzo
dobrze każdego mieszkańca, a więc i on zapuścił tutaj swoje korzenie.
Co bezdomni robią na co dzień, wie chyba każdy. Krążą
po mieście, zdobywają odpady, które można oddać do punktu skupu i mieć z tego
jakieś pieniądze. Przesiadują przed sklepami, licząc na, chociażby symboliczny
datek. Okupują ciepłe miejsca - w przejściach podziemnych i klatkach
schodowych. Latem ich ulubione miejsca to skwery. Takie życie wolą, takie życie
wybrali.
- Mógłbym przenieść się do ośrodka dla bezdomnych, ale
tam są rygory, wymagania, a ja jestem wolnym człowiekiem i wolę sam decydować,
co będę robił. Tu mi jest dobrze - mówi jeden z bywalców noclegowni.
- Myślę, że zmienicie swój los i nie będziecie dłużej
w takiej trudnej sytuacji. Jeśli ktoś chciałby uzyskać pomoc, jak to zrobić,
zawsze możecie się zwrócić do nas, czy pracowników opieki społecznej. Z
pewnością wami pokierują - mówi Bernadeta Magiera, jedna z wolontariuszek.
Słowa zachęty o zmianie życia padają co roku. Czasem
zdarza się, że któregoś bezdomnego już nie ma, bo zmarł. Inni w podobnym
składzie zasiadają do wigilii. Czasami dochodzi ktoś nowy. Wolontariusze
wierzą, że osoby te mają szansę na zmianę swojego losu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz