niedziela, 5 marca 2023

DLACZEGO WODZISŁAW? HISTORIA SKRZATÓW W MIEŚCIE

WODZISŁAWSKIE SKRZATY NA STARYM RYNKU TO UNIKATOWE I NIEPOWTARZALNE NA SKALE EUROPEJSKĄ ARCYDZIEŁA SZTUKI ULICZNEJ W WERSJI MIKRO 0 AUTORSKIE INSTALACJE. PRZYGOTOWANE Z MISTRZAMI STOLARSTWA  - PRAWDZIWYMI PASJONATAMI Z MAŁY DREWNIANY DOMEK.




s

        Jak w ogóle zrodził się pomysł na tę współpracę? - Firma Mały Drewniany Domek zgłosiła się z propozycją zaprezentowania swoich stolarskich dzieł podczas organizowanego na Rynku I DzieJesień Festiwalu. Tę propozycję przyjęliśmy. Byliśmy ciekawi odbioru prac zespołu Rafała Wolnego wśród wodzisławian - tłumaczy Anna Szweda-Piguła, dyrektor Centrum Rozwoju Miasta w Wodzisławiu Śląskim. - Pozytywne przyjęcie, tłumy mieszkańców wokół stoiska i świetny kontakt z właścicielami… To nasunęło nam pomysł I pozwoliło na nawiązanie kolejnej ciekawej współpracy samorządu i biznesu – dodaje.


    Końcem października 2022 roku miasto Wodzisław Śląski ogłosiło konkurs literacki,  na unikalne opowiadanie, pt.ie literackim pt. „Dlaczego Wodzisław? Historia skrzatów w mieście”, w którym wzięłam udział. Oto moja propozycja na opowiadanie


    "Mimo, że kalendarzowa wiosna trwała już kilka dni, mróz jeszcze ostro trzymał. Meteorologiczne zapowiedzi nie napawały optymizmem. Owszem – ziąb miał odpuścić lada dzień, ale nadchodziły silne i porywiste wiatry. Przedstawiający się pejzaż za oknem nie był widokiem, który zapierałby dech w piersiach. Koniec marca w żadnym wypadku nie przedstawiał się też jakoby jedna z ilustracji Baśni Andersena.

Słomniamczek nie przepadał za tą porą roku. Miał wrażenie, że wszystko wokół jest takie smutne i ponure. W marcowej, rzeczywistości kilkuletni skrzacik nie potrafił dostrzec żadnych znaków przecież już trwającej wiosny. Wiosny, która wraz ze swym nadejściem napawa radością i nadzieją.

Słomniamczek wraz z rodzicami mieszkał w małej chatce w skrzacim lesie. Życie w  otaczającej głuszy, miało być – według założeń taty – Pracusia – cennym doświadczeniem w życiu całej rodziny skrzatów. Słomniamczkowi trudno było jednak przywyknąć do tak bardzo melancholijnej wczesno-wiosennej aury. Małego syneczka rodzice uczyli, jak żyć w zgodzie z naturą, dbać i szanować przyrodę. Cała rodzina skrzatów była bardzo życzliwa i opiekuńcza.

Niestety mały skrzacik niezwykle często chorował: a to przeziębienie, zapalenie gardła, czy angina skrzacia. Przy tym malec nieustannie zatapiał się w swój własny świat, dla nikogo niedostępny, dumał i rozmyślał. Z dnia na dzień stawał się coraz bardziej milczący, a gdy się budził po minionej nocy towarzyszyło mu zmęczenie i ospałość.

Rodzice Słomniamczka bardzo martwili się o synka. Tato – Pracuś, wyuczony piekarz – cukiernik dogadzał nieustannie jedynakowi, dbając o zaspokojenie jego apetytu. Mama Poziomka starała się, jak mogła wzmacniać odporność słabiutkiego jedynaka. Domowe sposoby, sprawdzone przez babkę Śmieszkę niestety nie skutkowały, a mały skrzat z tygodnia na tydzień był coraz słabszy. Poziomka marzyła, aby jej ukochany synuś biegał, skakał, był pełen wigoru i chęci do zabawy.

Pobliska latarnia żarząc się swym skąpym promieniem, próbowała oświetlić świat pogrążony w marcowym śnie. Słomniamczek zbudził się pierwszy, jednak zaraz po przebudzeniu rączkami chwycił się za główkę i upadając na kolanka ze swojego skrzaciego łóżeczka wydał okrzyk, budząc wszystkich domowników.

 Rodzice podbiegli do skulonego Słomniamczka, a on tuląc się w ich ramionach nie mógł z siebie wydobyć już żadnego głosu. Łzy bezradności potoczyły się z jego dużych oczu. Poziomka z Pracusiem uświadomili sobie jak bardzo Słomniamczek cierpi. Fakt, że swymi maleńkimi dłońmi ciągle zatykał sobie uszka świadczył, że to właśnie uszy mogą być przyczyną pojawiających się u syna dolegliwości.


 

Następnego dnia Poziomka, w gazecie, która wypadła z torby śpieszącego się listonosza wyczytała, że w centrum najbliższego miasta znajduje się prawdziwe centrum laryngologiczne. Po konsultacjach z mężem postanowili się tam udać w celu przebadania Słomniamczkowi stanu jego uszek.

Pani doktor w drodze wyjątku, przeprowadziła badanie malutkiego skrzacika jeszcze w tym samym dniu. Mimo, że diagnoza była druzgocąca, rodzice odetchnęli z ulgą. W końcu poznali co tak naprawdę jest przyczyną takiego a nie innego zachowania ich jedynego synka. Zaburzenie przetwarzania słuchowego, czyli afazja rozwojowa nie będąca na szczęście niedosłuchem – tak brzmiała diagnoza. Niezwłocznie rodzina skrzatów została skierowana w trybie pilnym do Wodzisławskiego Ośrodka Rehabilitacji i Terapii Dzieci i Młodzieży (WORiT).

Rozpoczęcie terapii w WORiT wiązało się z ogromnymi zmianami dla całej rodziny. Począwszy od wyprowadzki i rozpoczęcia nowego życia w innym miejscu. Ale zdrowie Słomniamczka było priorytetową sprawą.

Rodzina dzięki pomocy mieszkańców Wodzisławia Śląskiego bardzo szybko zaaklimatyzowała się w nowym miejscu. Cała rodzina zamieszkała tuż przy Rynku. Pracuś okazał się niezwykle przedsiębiorczym skrzatem. Rozkręcił swój biznes, a jego prowadzenie idzie mu niezwykle sprawnie. Wraz z żoną Poziomką, która dopinguje mu i oczywiście pomaga przy obsłudze klientów stanowią zgrany duet w biznesie. Ich niegdyś wycofany synek dziś jest, jak marzyła Poziomka za dawnych czasów– pełen wigoru.

Kiedy większość Wodzisławian kładzie się spać skrzat Pracuś bierze się do roboty. Codziennie wstaje przed północą, dokładnie o 23:30, aby po 10 minutach być już w piekarni. Zakład Piekarski skrzata Pracusia jest w niedalekiej odległości od miejsca zamieszkania skrzaciej rodzinki. Jego praca jest wymagająca, pociąga za sobie wiele wyrzeczeń, ale i daje ogrom satysfakcji.

W pierwszej kolejności skrzaci piekarz nagrzewa ogromnych rozmiarów piec. Trwa to około 2 godzin. Pracuś doskonale wie, że nie może od razu do niego włożyć chleba, gdyż spaliłby się. Musi to być minimum 2 godziny, między wyłączeniem pieca a włożeniem do niego chleba. Zanim taki bochenek jednak trafi na półkę cukiernio-piekarni skrzata Pracusia musi upłynąć 6 – 7 godzin.

Skrzaci partnerzy w biznesie Pracuś i Poziomka nazwali swój zakład na cześć ich synka – „SŁO – MNIAM”. W końcu, to dzięki Słomniamczkowi wszystko potoczyło się tak, aby możliwe było to, co ich spotyka każdego dnia.

Po tym, jak skrzat w swej piekarni wyłączy piec, zabiera się za przygotowanie ciasta. Stosuje do niego zakwas swojej ukochanej żony. Pracuś dzięki kilku osobom z miasta Wodzisławia Śląskiego nabył ogromną maszynę, która wyrabia ciasto. W następnej kolejności zaradny piekarz z całej masy wyrobionego ciasta odrywa podobnej wielkości kąski, z których już ręcznie formuje bochenki chleba.


 

Największą zaletą chleba pieczonego w zakładzie Pracusia jest fakt, że skrzaci piekarz skupił się tylko na jednym rodzaju wypiekanych bochenków chleba. To też pozwoliło mu na opracowanie idealnego, bez ulepszacza i dodatków chemicznych smaku pieczywa.

Pracuś już zna większość swoich klientów z imienia. Bardzo szybko nawiązuje relacje ze swoją klientelą.

Zapach świeżo upieczonych bochenków skrzata Pracusia poczujesz z pewnością, gdy pojawisz się na Wodzisławskim rynku między 6:00 a 6:30. W takim to właśnie czasie pierwsi klienci zwabieni wspomnianym zapachem ustawiają się w kolejce pod drzwiami zakładu „SŁO – MNIAM. Jeśli chciałbyś skosztować chleba Pracusia musisz się pośpieszyć, ponieważ zdarza się, że o 7:30 nie ma już żadnego bochenka. Istnieje jednak możliwość zapisów. Ale pamiętaj Pracuś zamyka punkt 12:00, gdy na wieży kościelnej Parafii Wniebowzięcia NMP przy ulicy Kościelnej rozdzwonią się dzwony na Anioł Pański.

Rodzina widząc, że w Wodzisławiu Śląskim żyje się dobrze, że jest to najpiękniejsza rzecz, jaka mogła im się trafić zachęciła resztę rodziny do przeprowadzki – tak, aby wszyscy żyli w miarę blisko siebie. Wujek Świetlik – wprawiony górnik myślał długo nad propozycją rodziny Skrzatów Wodzisławskich i zaryzykował. Nie powiem wam czy jest zadowolony, czy nie – sami przyjdźcie na ulicę Księżnej Konstancji 5 i przekonajcie się. Babka Leokadia wraz z dziadkiem Alojzym zadomowili się na salonach przy ulicy Kubsza 15. Także i kuzyn Pieczarek otworzył swoją pizzerię, gdzie nie ma czasu na nudę, przy styku dwóch ulic: Kubsza – Głowackiego.

Pracuś chyba jest największym szczęściarzem – tak zawsze mi opowiada. Oprócz ogromnej satysfakcji związanej z pieczenia chleba, który smakuje innym, już poprzez samą wdzięczność mu okazywaną przez zadowolonych klientów jest w siódmym niebie. Poprzez same podziękowania otrzymywane od kupujących odczuwa przyjemność z wykonywanej pracy. Ma dla wszystkich czas, na rozmowę, na wspólną kawę, czy herbatkę_. Nie goni, bo jak sam mówi, po co? I gdzie? W końcu najważniejsza jest troska o drugiego, a samo wysłuchanie przynosi zadziwiająco pozytywne efekty. Kto by się nie zgodził z tak piękną i mądrą puentą?"


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

NIEFORMALNA GRUPA KOLIBEREK - AKTYWNI SPOŁECZNIE

WSPOMNIENIA-TAK MI TĘSKNO DO CIEBIE MARYJO....